niedziela, 7 sierpnia 2011

kryształowa pasja / Crystal passion

Zgodnie z obietnicą z pierwszego posta... pojawia się pierwsze zdjęcie...  od jakiegoś czasu chciałam sobie zrobić takie kolczyki... miałam dwie pary oryginalnych indyjskich, ale nie mogłąm w nich chodzić... bo z oryginalnymi biglami niestety uczulały mnie, a po zmianu\ie na srebrne źle wyglądały... więc koniec końców zakupiłam byłam koralik - niestety nie pokażę koralika, bo był to jedyny egzemplarz i sklep po sprzedaniu usunął jego zdjęcie... w każdym razie przepiłowałam go na pół , otrzymując w efekcie dwie czapeczki - dosyć masywne. Przepiłowanie przejechałam pilnikiem i wypolerowałam, pozbawiając jednocześnie ostrych krawędzi, potem przywrapowałam do niego łańcuszek rollo 2,7mm... potem jeszcze przymocowanie do bigielków - a, że bigielki nietypowe, to musiałam mocowanie zrobić na stałe... heh. Potem pozostało mi jeszcze przymocować do łańcuszka te strasznie gigantyczne swarki 2mm kulka. a na końcu łańcuszkocwych kwostów będących przedłużeniem mocowania bigla po kryształku bicone :) w trzech odcieniach... efekt nawet ciekawy.. na razie myślę, czy nie dołożyć więcej tych gigantów...


nie wiem, na którym zdjęciu lepiej widać :) więc wstawiłam obydwa :)

gorzkie żale...

tytuł wpisu, jak każdy inny... jednam ma trochę wspólnego z tym, o czym zamierzam pisać.
co raz częściej spotykam ludzi, którym się wydaje, że wolno im wszystko, że wszystko im się należy, a cała reszta świata jest tylko od tego, żeby służba do wykonywania poleceń była. Najgorsze jest to, że tacy ludzie wcale się za despotów nie mają.Uważają się najczęściej za bardzo kulturalnych, obytych i UCZYNNYCH... oh błoga naiwności powodowana niewiedzą! w sumie to nie życzę im tego, żeby przejrzeli na oczy... to mogłoby być bolesne. Soją drogą, może byłoby lepiej gdyby jednak zrozumieli... skończyłoby się mylenie prośby z wydaniem polecenia... a samo użycie słowa "proszę" w zdaniu nie jest jednoznaczne z prośbą. A jedynie z imitacją prośby. No bo czy widzicie różnicę tonu między następującymi dwoma zdaniami:
1. Proszę mi to wydrukować i zadzwonić jak będzie zrobione!
2. Wydrukuj mi to proszę i zadzwoń, jak skończysz, dzięki.
dla tych bardziej opornych: pierwsze zdanie ma formę rozkazującą, jest bezosobowe - a słowo proszę bynajmniej nie sprawia tu, że adresat takiego zdania będzie się czuł poproszony o wydruk.
Zdanie drugie ma formę bezpośrednią, miękką. Dodatkowo zakończone jest słowem dzięki. Heh raczej nikt nie pomyli "klimatu" tych dwóch zdań...
Nawet mój szef nie wydaje mi poleceń w tonie pierwszego zdania... a coponiktóre osoby, które nie mają prawa wydawać mi żadnych poleceń i owszem - na dodatek są zdziwione, jak im wytknę, że polecenia to mogą swoim dzieciom/mężom/chłopakom... czy komu tam wydawać, jak taki mają układ...
i na koniec potrafią stwierdzić, że one są starsze, a ja jestem młoda i g...no wiem i nic nie umiem... - TO JEST KULTURA I DOBRE WYCHOWANIE W ICH WYDANIU!!!
Albo, jak mnie wylewają, że premii nie dostają, a ja dostaję i to moja wina jest, że szef im nie dał... a z nim bezpośrednio pogadać nie pogadają, a jak już zbiorą się na odwagę to plotą trzy-po-trzy... pomijam barierę językową, której takowe osoby nie są w stanie przeskoczyć, mimo, że języka się uczą.
Z drugiej jednak strony są ludzie, którzy mimo, że mają prawo wydawać polecenia, nie robią tego w sposób rozkazujący, a raczej w formie prośby.

Do wszystkich: wiek niekoniecznie idzie w parze z mądrością i dobrym wychowaniem! Szlachectwo i szlachetność to nie to samo. Lata pracy wcale nie mówią wiele o umiejętnościach, profesjonalizmie i możliwościach; nie są również wykładnią do wysokości pensji czy częstotliwości i wielkości premii uznaniowych...

Kiedy wszyscy to zrozumieją, życie stanie się łatwiejsze.

===================================
THE ENGLISH VERSION FOR THIS PARTICULAR POST MAY NEVER APPEAR - BUT DO NOT LOOSE HOPE... MAYBE ONE DAY....

czwartek, 28 kwietnia 2011

dwie twarze / two faces

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak to jest, że w domu zachowujemy się inaczej, w pracy/szkole inaczej, a w gronie znajomych/przyjaciół jeszcze inaczej? Każdemu też się wydaje, że zawsze zachowuje się tak samo... chociaż takie przekonanie niewiele ma wspólnego z prawdą... Ale ja nie o tym... już któryś raz zdarza się pewna sytuacja... i ta druga niewiele się różni od tej pierwszej... To jest tak, że jak się kogoś zaprasza - dajmy na to na ślub + wesele - a ten ktoś ( w domyśle para) też mnie zaprasza, to jest to pewnego rodzaju wzajemność. Jeśli potem ktoś taki, tak przy okazji, na urodzinach wspólnej znajomej, odwołuje zaproszenie, zaznaczając, że on się OCZYWIŚCIE pojawi na naszym - to jest to szczyt - nie powiem czego. Na domiar złego mówi, że nie robi żadnej imprezy po ślubie, a potem się dowiaduję, że owszem była... no cóż... mogliby wprost powiedzieć - sorki, ale nie chcemy cię na naszym weselu, albo, że muszą ciąć koszty, my też do ciebie nie przyjdziemy. A nie mydlić oczy, że nie robią imprezy...
Dwulicowość zawsze była dla mnie ciężka do zrozumienia...
I ta pozorna - może i wynikająca z dobrych chęci - szczerość... cóż, jak to mówią, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.
Ludzie widzą wady u innych, ale zwykle u siebie ich nie dostrzegają - i jest to najprawdziwsza prawda! Wiele osób uważa, że jestem zbyt bezpośrednia, harda... no cóż taka właśnie jestem i nie zamierzam za to przepraszać! A jak komuś nie pasuje, to ma wybór, nie musi się ze mną spotykać... Takie podejście niestety nie przysparza mi wielu znajomych... jednak ci, którzy potrafią docenić szczerość - w każdej sytuacji - ci są ze mną od zawsze! Nie ma ich wielu, ale jednak.
Czasem robię wyjątek od reguły absolutnej szczerości - wyjątkiem jest "niedopowiedzenie" zwane inaczej "dyplomacją". Sztuka dyplomacji zanika w dzisiejszych czasach, zastępuje ją kłamstwo, albo coś, co ja nazywam "odwrócenie kota ogonem". Dlaczego tak to nazywam?  Cóż załóżmy, że mam koleżankę/kolegę, no osobę, którą bardzo lubię, wręcz uważam za swojego przyjaciela/przyjaciółkę, ale raczej w spotkaniach typu mini, a nie w większym gronie... (tych ostatnich nie da się całkiem uniknąć, ale ze względu na specyfikę takiej osoby, o niektórych spotkaniach/imprezach nie zostaje poinformowana - no bo przecież reszta moich znajomych nieszczególnie taką osobę trawi - wszystko zależy od składu osobowego). Takiemu komuś nie można wciskać kitu... w nadziei, że się nie połapie... takiemu komuś albo mówi się wprost, że na tą imprezę się go nie zaprasza - nie przepraszać, nie tłumaczyć się, albo w ogóle się kogoś takiego o imprezie nie informuje. Tylko w tym ostatnim przypadku, nie opowiada się o imprezie na lewo i prawo, bo info może dotrzeć i będzie kapa.
Czyli działanie odwracające kota ogonem, polega na wykrętnym tłumaczeniu, dlaczego jakieś tam spotkanie nie zostanie zorganizowane... zamiast pominąć sprawę milczeniem.

może za jakiś czas przytoczę tu fragment szkolenia, którego tematem wprawdzie było zupełnie coś innego, ale w jego programie znalazła się również asertywność...
===============================================================
the translation may appear in time, or not... I simply have no idea, when I'll have time to translate it :)
But hey - there is a chance! There always is a chance...

niedziela, 27 marca 2011

czy to się zdarzyło? / has it really happened?

Każdy z nas, na przestrzeni lat miał albo wyimaginowanego przyjaciela, albo snuł fantazje - niekoniecznie na temat wyimaginowanych postaci - czasem były to osoby całkiem realne, lecz pozostające poza naszym zasięgiem. Pamiętam, jak dawno temu, jeszcze w podstawówce, właściwie to było na feriach zimowych... zimowisko w bardzo urokliwej miejscowości niedaleko stolicy naszej. Do dziś na to wspomnienie się uśmiecham. A było tak: zajechaliśmy sobie maleńkim busikiem, pod dom, w którym zimowisko miało kwaterę... zakwaterowali nas... zaczęło się miło. Właściwie od pierwszego dnia ktoś wpadł mi w oko... nazwijmy go Arutha. Arutha był rok starszy ode mnie, wyższy, co w tym wieku niekoniecznie jest standardem (nie mówię, że wszyscy faceci starsi ode mnie są koniecznie ode mnie wyżsi teraz ;) )... brunet, z orzechowymi oczami... heh Jak się później okazało to właśnie mój typ ;), ale wróćmy do sedna... Nie należałam wtedy do zbyt zalotnych dziewcząt. Na dyskoteki chodziłam, tak sobie, bo inni szli, to ja też, nigdy właściwie dla samej przyjemności dyskotekowania się. A tam mnie wzięło, zimowsko trwało 2 tygodnie, było w sumie 8 dyskotek, a ja jak ta głupia na każdą się pchałam...  na drugiej, czy trzeciej jakoś tak wyszło, że zamiast tańczyć zaczęliśmy grać w raz-dwa-trzy... Hm... taka gra dzieciaków - coś jak gra w butelkę, tylko w tym przypadku nie butelka wybiera, a sam/a delikwent/ka :) znaczy tak: jedna osoba jest wybierana losowaniem, ta osoba wybiera sobie parę - płci przeciwnej oczywiście :). Potem stają do siebie plecami, ale tak, żeby się nie dotykać, grupa liczy do trzech, wtedy oboje mają się odwrócić przez jedno ramię. Jeśli spojrzą na siebie na wprost - mają się pocałować, jeśli na skos, to nie - tak czy tak, post factum osoba która wybrała partnera/kę wraca do kręgu, a ta, co została wybiera i zabawa się kręci. Był tam sobie również chłopak (starszy od większości), nazwijmy go Thomas. Generalnie było tak, że właściwie wszystkie dziewczyny jego właśnie wybierały, bo szła fama, że umie całować "po dorosłemu", a dziewczynom w tym wieku to imponuje... no i okazja była... No i gra się kręciła... mnie jakoś nikt nie wybierał... jakoś tak wyszło, Arutha też wciąż stał w kręgu. Aż tu Thomas podchodzi do mnie i wybiera mnie. (TERAZ UWAGA - nie zrozumcie źle - też byłam zafascynowana nim - każda była, wszystkie też wiedziały, że jak chcą się całować z nim, to muszą się obrócić przez prawe ramię, bo on zawsze się przez lewe obraca...) Byłam w takim szoku, że nie bardzo pamiętam, jak to się stało, ale chwilę później już się z nim całowałam... eh, pierwszy prawdziwy pocałunek - tak to właśnie to przywołuje teraz uśmiech. Może nie był to najlepszy pocałunek, jaki przeżyłam, ale był PIERWSZY! Jednak nie ten pocałunek wspominam w kontekście tamtych ferii... Potem była moja kolej, ja miałam wybrać i to było straszne (nie mogłam wybrać tej samej osoby), grupa liczyła, ile czasu mi zajmie wybór partnera (tyle potem czasu trzeba się było całować - o ile do tego doszło), a ja jak ta ciućma łaziłam wkoło... w końcu stanęłam przed Aruthą, tak jego wybrałam, z duszą na ramieniu, ale wybrałam. Chyba był w lekkim szoku, nie wiem, ja byłam. I to zdziwienie na jego twarzy, gdy spojrzeliśmy na siebie wprost (a ja w środku aż pisnęłam z radości), i wtedy... Mieliśmy chyba po 11 czy 12 lat, ale tego pocałunku nie sposób zapomnieć - taki delikatny, nieśmiały (nie to, żebym ja byłą jakoś specjalnie doświadczona ;) )... Pomijam  to, że parę dni później były tzw śluby kolonijne i wtedy właśnie - chyba po raz pierwszy wzięłam taki ślub... właśnie z Aruthą... Po powrocie do domu długo jeszcze korespondowaliśmy, czasem nawet zastanawiam się jak mu się wiedzie... Jednak, jak większość takich znajomości i ta się urwała... nie pamiętam, czy po roku, czy po dwóch... nie jest to zresztą wcale istotne. A wracając do tematu, czasem, na granicy jawy i snu, tak na ułamek sekundy przed zaśnięciem, czuję ten delikatny dotyk warg... Z tym, że śnię już o zupełnie innym mężczyźnie, zdecydowanie bardziej realnym, a nie odległym wspomnieniu.
Tak właśnie nasza świadomość przypomina nam okruchy przeszłości, pokazując fragmenty w czasie snu, jednak nasze uczucia też walczą w nich o palmę pierwszeństwa i zmieniają dawne zdarzenia i wspomnienia w coś zupełnie innego - i tak, raz śniło mi się, że jem kolację ze wszystkimi chłopakami/mężczyznami, którzy kiedykolwiek mi się podobali z tych czy innym powodów... ufff to był duży stół ;) na szczęście kolacja przebiegła w przyjaznej atmosferze więc nie obudziłam się z krzykiem...
--------------------------

Each of us, In the years that are passing had either an imaginary friend, or has some fantasies – not necessarily about some imaginary beings – sometimes it was absolutely real people, staying out of our reach. I can remember, long time ago, it was in primary school, during winter break… the winter cam actually in very pleasant city close to our capitol. Till this day, I smile, when I recall what happened there. And what happened… we arrived there with a small bus, right to the place, where the camp was having the quarters… we got to our rooms… it started nice. Well, since very first day, there was someone, who caught my eye, let’s call him Arutha. He was one year older and taller than I was, what at that age is not necessarily a standard (well I am not saying, that all man older than I am, are taller… even now ;) )… dark hair, with hazelnut eyes… heh As it turned out later on that is exactly my type by looks ;), but let us get back to the clue… I was not flirting kind of girl. Well I went for a disco, more for the company, than for disco itself. Bt out there, at this particular winter camp, I was really captivated. In total there was like 8 discos… and I wan just like the sheep, going there just because… Well on second, or on third instead having regular disco, we started the one-two-three game… Hmm such a game, something like playing the bottle, but in this game, it is not a bottle choosing the players ;), but players themselves… Well it’s like that: whoever there is in the circle, this one picks the other (boy picks a girl, and a girl picks a boy). Than they are standing back to back, and the circle counts one-two-three on three the couple turns their heads on side (any) and if they can look each other in the eyes, that they have to kiss. The kiss lasts the same time as the time of choosing, but the counting is done by the circle so it may not be equal. After that, the chosen one stays in and has to pick another. If the couple will not be able to look each other in the eyes, than the game switched to another choosing, as described above. Ok, so, there was the boy, let us call him Thomas. He was older than most of us, and most of the girls picked him, because the fame, that he kisses “as adult”, and the girls at that age are impressed by it…. and there was easy chance to try… well the game went on… I was standing in the circlet, Arutha was there… the game was on… (NOW PAY ATTENTION- please don’t understand me wrong – I was fascinated with him, as the others were, all of us knew, that if one wants to kiss him, than she must turn her head right, since he was turning left – always…). I was in quite a shock, when I fund myself chosen by Thomas, and few moments later we were kissing… hm… my first true kiss.. yes that is this one, what brings my smile. Well it was not the best kiss ever, but it was the first! But it is not the kiss I remember best… Than it was my turn, to choose, that was terrible (I could not pick the same person). the group counted, and I was just walking around… finally I found myself standing before Autha, yes I chosen him, with my soul on  my shoulder, but I did. I think he was in a shock, I am not sure though, I was. And the surprise on his face, when we looked in each others eyes… (I was thrilled), and than… We were 11 or 12 years old, but this kiss cannot be forgotten, so delicate, so shy (well not that I was some experienced one ;) )… I will not devour on the camp’s “weddings” few days later – that was my first… with Arutha… After being back home, we exchanged the letters for some time, I still think how he fares…Well, as most of such friendships, this one also faded in time… I do not remember if it was a year, or two… it doesn’t matter. But coming back to the subject, sometimes on this small space between being awake and sleeping, for just a fraction of second before falling asleep, I can feel this gentle touch on my lips… However my dreams are occupied by a completely different man, much more real and not at all a distant memory.
That is how our subconciousness reminds us of bits and pieces of our past, showing us some dreams constructed on them, our real feelings and our life fights them, changing them into something different… As an example….. once I had a dream, in which I was having a dinner, with all the boys/men whom I ever was smitten to – for whatever reasons…It was a big table ;), luckily it passed on pleasantly and I haven‘t woke up screaming..;

wtorek, 1 marca 2011

Przyjaciele kawy Coffe Friends

Jakiś czas temu niefrasobliwie kupiłam sobie kawę na stacji BP w WildBean Cafe… Co okazało się jedną z największych moich pomyłek ostatnich czasów… ale zacznijmy od początku.
Dla jasności, pijam kawę czarną, bardzo mocną i dobrze słodką… nie espresso, znaczy nie w normalnym tego słowa rozumieniu… Moje espresso nie ma wielkości shota… a raczej pełnego 300ml kubka.
Tak więc naoglądawszy się reklam, jaką to dobrą kawę mają ba BP… więc przy okazji tankowania zakupiłam kawę… panią prosiłam o zrobienie: dużej, czarnej i mocnej. Co zwykle skutkuje kwotą w okolicach 12-14pln i podwójnym lekko przedłużonym espresso… niestety pani na BP z całości chyba usłyszała jedynie duża i czarna… znaczy tak naprawdę to kawa była jedynie duża (300ml)… a czarna była tylko dlatego, że w nieprzeźroczystym kubku… bo gdyby ją przelać do szklanki to zwykle moje herbaty  (a nie piję zbyt mocnej) są ciemniejsze… No cóż – białą łyżeczkę było przez tą kawę widać do głębokości około 5 cm… co jednoznacznie kwalifikuje tę kawę w gatunek lury… Przy całości, byłam na tyle przytomna, że wypisałam reklamację…efekt reklamacji: dwa telefony od kierownika stacji  - jeden z obietnicą, że coś z tym zrobi, drugi, że zrobione i, żebym jak będę przy okazji na stacji, to żebym się upomniała o kawę gratis w ramach zadośćuczynienia… bez komentarza… byłam tam, dostałam kawę gratis… i wiecie co? NIC SIĘ NIE ZMIENIŁO!!! Jak lurę mięli tak dalej mają… jak zapytałam co to za kawa, to odpowiedziano mi, że jakaś specjalna mieszanka dla nich… i jeszcze, że przecież nawet McDonalds ma specjalną mieszankę – no jaja na resorach… UWAGA UJAWNIAM GŁEBOKO STRZEŻONĄ TAJEMNICĘ McDonalds: ich specjalna, pilnie strzeżona mieszanka kawy nazywa się: Jacobs Kronung J Mają to napisane na ekspresach, których używają, a zapytani odpowiadają – możecie sami sprawdzić J
Moja konkluzja całości:
  1. można pić kawę na Orlenie, Lukoilu, Shellu
  2. można pić kawę w McDonalds i KFC
  3. za żadne skarby nie pić kawy na BP


Some time ago, carelessly I bought myself a coffee on BF fueling station at WildBean Café… What proven one of my biggest mistakes of late… but let us start from the beginning.
To make things straight, I drink black, very strong and very sweet coffee… not an espresso as such, well not normal espresso at least… My espresso is not a shot large… but more likely 300ml large mug.
So, having seen many advertisements that WildBean Café has very good coffee… along with fueling my can on BP I bought myself a coffee, asking this lady there to give me: big, black and strong coffee. That usually results with the amount of 12-14pln and double, bit longed espresso… unfortunately, this lady on BP out of my request heard only big and black… well actually it was only big (300ml)… and it was black only because it was in a non-transparent mug… but if you would put it to the glass, than my usual tea would be darker – and I am not drinking very strong tea. Well, the white, plastic spoon was visible to ~5cm deep… what unequivocally catalogues that coffee more likely ad a dishwater not coffee... At least I was vigilant enough to put my claim into written words there… as an effect I got two phone calls from this station manager – one with promise that they will do something to this machine, and second, that it is now repaired and, that when next time I’ll be there, I should remind myself to them for a free coffee as reparation… no comment… I was there, I got this coffee free of charge… and you know what? NOTHING CHANGED!!! Whatever dishwater they had, is still there… and when I asked them, what is this coffee, they answered, that it is a special blend for them, and that it has no name… and more to that they told me, that even McDonalds has special blend – hilarious, really! …. ATTENTION I AM GOING TO REVEAL THE DEEPEST SECRET OF McDonalds: their special, deeply secret, coffee blend is: Jacobs Kronung J It is even written on their coffee machines, standing open fro clients to see, and if anyone would ask for the coffee blend, they will clearly answer – you can check it yourself J
So my conclusion to this event:
  1. one can have a coffee at Orlens, Lukoil, Shell
  2. one can have a coffee at McDonalds and KFC
  3. but never, ever one can have a coffee at BP’s WildBean Cafe

Polish reality only!

sobota, 26 lutego 2011

Charytatywnie też się można bawić Charity can also be fun

Taki zamysł przyświeca mi w zakresie Piątkowego (4.03) balu charytatywnego, na który wraz z mężem się udajemy... Mam już ustalone w co się ubiorę... przynajmniej raz ubranie przygotowane na wesele przyda się - przynajmniej po części - ponownie! Natomiast największe zmartwienie mojego szanownego, było takie, że nie ma garnituru... Jak to się ma do stwierdzenia męża koleżanki z pracy, który stwierdził, że smoking włoży - jak mu się uda (bo podobno ciut przymaławy się w bicepsie zrobił) to będzie na co popatrzeć... cóż tacy są najlepsi - znaczy mężczyźni po ślubie - żeby było na co popatrzeć, przynajmniej ci ładniejsi - ojć przepraszam - przystojniejsi - wzroku nie psują hihi. Nie no oczywiście garnitur jest i koszula i buty - więc tak naprawdę nie ma co się martwić... ale wiecie jak to z tymi naszymi mężami jest... Muszą pomarudzić i już! Jakby nie pomarudzili, to nie byliby sobą - prawda?
eh życie!

That is the idea, I have in mind for Friday's (4.03) Charity Bal, where along with my husband we are going to go... I already know, what I'll wear... at least once the outfit prepared for a wedding party will be usefull - if partially - more than once! However the biggest concern of my husband was, that he has no suit... How is that to be compared with my friend's husband who said, that he'll wear the tuxedo - if he'll manage (for as far as I heard, it became a little tight in biceps) than it'll be worth looking at... well this kind is the best - after the wedding I mean - to have look good enough to cast an eye on... for those priettier - ups more handome does not spoil the eyes... Well caming back to my husband - there is the suit, the shirt adn tie... even the shoes - so there is nothing to worry about... but you know, how it is with The husbands... They just have to grumble arround! For if they wouldn't, they would not be themselves, would they?
eh life!

Witajcie! Welcome!

czy raczej witajcie ponownie, bo odrodzona pojawiam się znów! Już nie czarownica, ani czarodziejka, chociaż śpiewaków, również od takich wyzywają... Jedne drzwi się zamknęły, inne się otwarły, świat zatoczył koło i znów rozpoczynam swoją przygodę... tym razem w nieco zmienionej formie... z czasem przywrócę tutaj niektóre z moich starych postów (pojawią się na końcu - z zachowaniem chronologii) najpewniej o polyannach... i być może o innych Carriganach i Martufach.... pojawią się też fragmenty książki, którą wraz z kilkoma znjomymi napisaliśmy na fantasyworld.pl ... będzie też czasem jakiś fragment moich innych wypocin, czasem się trafi jakieś zdjęcie... z czasem znów zacznę przeszukiwać blogi w poszukiwaniu candy... może kiedyś mi się poszczęści... i tak Śpiewaczka powraca na scenę, w blask reflekorów - przyjmiecie ją brawami?

or welcome back, as a reborn I am here again! No longer a witch, no loner the charmed one, although the singers are often called that... One door has been closed, but another has opened, the world turned and here I am, beggining this adventure anew... this time in a bit different form... there may be some old posts appear in time here (at the end, with proper chronology) most surely those about the Polyannas... and may be Carrigsanas and Martufs... as for the newbbies... there will apear some portions of the book we once wrote with friends on fantasyworld.pl... there may also be some of my other productions, maybe a picture from time to time... and someday I will roam the network searching for candy, maybe I'll be lucky this time... and so the Singer comes back to the stage, into the gloom of the floodlights - will you welcome her with applause?