Taki zamysł przyświeca mi w zakresie Piątkowego (4.03) balu charytatywnego, na który wraz z mężem się udajemy... Mam już ustalone w co się ubiorę... przynajmniej raz ubranie przygotowane na wesele przyda się - przynajmniej po części - ponownie! Natomiast największe zmartwienie mojego szanownego, było takie, że nie ma garnituru... Jak to się ma do stwierdzenia męża koleżanki z pracy, który stwierdził, że smoking włoży - jak mu się uda (bo podobno ciut przymaławy się w bicepsie zrobił) to będzie na co popatrzeć... cóż tacy są najlepsi - znaczy mężczyźni po ślubie - żeby było na co popatrzeć, przynajmniej ci ładniejsi - ojć przepraszam - przystojniejsi - wzroku nie psują hihi. Nie no oczywiście garnitur jest i koszula i buty - więc tak naprawdę nie ma co się martwić... ale wiecie jak to z tymi naszymi mężami jest... Muszą pomarudzić i już! Jakby nie pomarudzili, to nie byliby sobą - prawda?
eh życie!That is the idea, I have in mind for Friday's (4.03) Charity Bal, where along with my husband we are going to go... I already know, what I'll wear... at least once the outfit prepared for a wedding party will be usefull - if partially - more than once! However the biggest concern of my husband was, that he has no suit... How is that to be compared with my friend's husband who said, that he'll wear the tuxedo - if he'll manage (for as far as I heard, it became a little tight in biceps) than it'll be worth looking at... well this kind is the best - after the wedding I mean - to have look good enough to cast an eye on... for those priettier - ups more handome does not spoil the eyes... Well caming back to my husband - there is the suit, the shirt adn tie... even the shoes - so there is nothing to worry about... but you know, how it is with The husbands... They just have to grumble arround! For if they wouldn't, they would not be themselves, would they?
eh life!