Dziś chcę Wam przestawić jej młodszą siostrę: Zulayę - Ognistą łzę.
Zulaya, jak Ywyna jest pierścionkiem wykonanym ręcznie ze srebra przez niezwykle utalentowaną osóbkę. Pierwszy element Zulayi trafił do mnie, gdy zawitałam w kopalni kamieni szlachetnych ( dziwne mięli tam pojęcie o tym co jest, a co nie jest kamieniem szlachetnym... bo rozróżnienie wg. nich polegało na określeniu na sztywno twardości kamieni - i w zależności od HRC danego kamienia był on zaliczany do szlachetnych, lub pół-szlachetnych...)
Ale, ale, już wyjaśniam...
Daaawno, dawno temu poleciałam w krainę zamorską, krainę mlekiem i miodem płynącą ;) czyli do Stanów... trochę tam zabawiłam, szlifując język, oraz zarabiając grosiki, by pozwiedzać - nie nachapałam się wcale... ale co zwiedziłam to moje :) kiedyś na pewno napiszę o tym, co widziałam i gdzie byłam... dziś będzie mowa o pewnej szczególnej - mocno partyzanckiej - dwudniowej wycieczce.
Wraz z moim narzeczonym (a obecnym mężem) wybraliśmy się na dwa dni do Wisconsin Dells... Zobaczyć muzeum Ripley'a, Lost Canyon... czy odwiedzić kasyno Cho-Chunk (czy jakoś tak)... była raczej już jesień... pogoda pozostawiała wiele do życzenia... ale wycieczka była bardzo udana... nieoczekiwaną atrakcją okazał się mały w sumie lokal przy głównej uliczce miasteczka Wisconsin Dells... mianowicie Kopalnia kamieni szlachetnych...
Można było w nim zakupić i przepłukać trzy rodzaje wiaderek z piaskiem... w pierwszym - najtańszym rodzaju nie było żadnych gwarancji, czy cokolwiek się znajdzie... w drugim - nieco droższym - był pewniak w postaci kamienia półszlachetnego (wedle ich pojęcia...), w trzecim - najdroższym pewniak w postaci szlifowanego kamienia szlachetnego...
Pomijając ich dziwny sposób określania czy kamień jest czy nie jest szlachetny... wybraliśmy najdroższe wiaderko i zasiedliśmy do płukania...
Tu tylko ja... no bo ktoś musiał przeca zrobić zdjęcie... no i tak, mam okulary... refrakcja była 4 lata później...
Kilkanaście minut płukania zaowocowało garścią nieoszlifowanych dużych kawałków ametystów, kryształów górskich i innych... (dwa widać na sitku obok mnie) oraz jednym kamieniu oszlifowanym...
ten był w woreczku strunowym - jak wyjaśniła obsługa - to po to, żeby go nie przeoczyć, bo mały...
kamykiem tym była cudnie oszlifowana łezka granatu (hihihi kamień- wg nich - szlachetny) o pięknym burgundowym odcieniu... i od tego czasu grzecznie leżał, wykazując sie ogromną cierpliwością... a ja przeglądałam setki, tysiące... miliony wzorów pierścionków - będąc w szanownym gronie biżuteryjek miałam ułatwione zadanie... jednak okazało się ono o wiele trudniejsze, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. No bo kto wpadłby na to, że właściwy wzór zostanie "odnaleziony" dopiero po ponad 12 latach...
Pewnego pięknego dnia jesienią ubiegłego roku, jedna z utalentowanych biżuteryjek pokazała cudowny pierścionek z cyrkonią ( a może to był kryształ górski?)... W każdym razie wzór mnie zaczarował! I natychmiast uderzyłam do Madzi... która się zgodziła wzór powtórzyć... i zrobić pierścionek z kamieniem powierzonym.
Jednak od umówienia się, do wykonania również upłynęło całkiem sporo czasu, ponieważ u mnie remont, a kamyki były bezpiecznie ukryte za stertą potwornie ciężkich pudeł... i dopiero, jak pudła były rozpakowywane , dostęp do kamieni stał się możliwy...
Kamyczek więc poleciał do Madzi (która wcale nie mieszka jakoś bardzo daleko ode mnie :) ) a po niedługim czasie wrócił w nowym ubranku, przybierając imię Zulaya - Ognista łza... które to imię bardzo do niego pasuje...
Zdjęcia nie oddają piękna wzoru, ani blasku srebra, które spędziło długie godziny w polerce bębnowej u mnie - ile u Madzi w takowej siedziało - nie mam pojęcia :) Po kilku dniach noszenia obrączka z ciemno-szarej, oksydowanej, wróciła do koloru srebrzystego ;) natomiast wzór z misternie lutowanych drucików dyskretnie nabrał głębi, dzięki tej samej oksydzie :)
Dziękuję Madziu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz