zaczęło się od tego, że kochana Paulana byłą w jakimś magicznym miejscu in pamiętała o mojej potrzebie zakupu szyszek... tak właśnie... szyszek...
no, ale szyszki, to dopiero połowa sukcesu... zresztą ta łatwiejsza, jak się okazało :)
trudniejszy był wybór doniczki właściwej dla mojego widzi-mi-się...
nie obyło się bez przymiarek ...
wreszcie decyzja została podjęta... i zarówno szyszki, jak i doniczki zostały zakupione.
kolejnym rokiem był zakup farby czerwonej... skończyło się na taniej akrylowej czerwieni... takiej makowej... daleko jej do karmazynu. Oczywiście potrzebowałam nieco ozdób na te choinki - więc zakupiłam byłam łańcuchy dwa drobnokulkowe - złoty i czerwony, oraz dekor z gwiazdkami... wszystko do rozbiórki, żeby w efekcie połączyć je w choinki :)
cóż, przy pomocy pędzla szerokiego, pistoletu do kleju na gorąco, wielu lasek tegoż kleju, nożyczek i pęsetki... powstały choinki szyszkowe...
każda inna, choć wszystkie podobne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz